Bieg Rzeźnika, to bieg w którym od dłuższego czasu chciałem wziąć udział – udało się, zostaliśmy wylosowani. Niestety warunki, z powodu corona… były inne jak dotychczas. Nie wiem jak było w poprzednich latach ale szóstego czerwca br. było miękko i baaardzo mokro. Na pierwszej pętli, błota było aż nadto – po kolana, z każdym krokiem miałem wrażenie, że pokładów energii ubywa mi w szybszym tempie jak założyłem. Ogólnie, z powodu opadów deszczu trwających od kilku dni podłoże stało się (delikatnie ujmując) mocno niestabilne. Dodając do tego typowe dla Bieszczad strome podejścia i zejścia – przepis na doskonałą męczarnie gwarantowany (prawdziwy Rzeźnik). Oczywiście, poza wszystkimi przeciwnościami pochodzenia naturalnego oraz tych stworzonych ręką ludzką bieg był fantastyczną przygodą. Jeżeli będzie to możliwe za rok również weźmiemy udział – może wtedy z tradycyjnym startem z Komańczy. Pozdrawiamy wszystkich uczestników, zwłaszcza tych, których spotkaliśmy na trasie szóstego czerwca. Mój zegarek zarejestrował prawie 85 km i 4011m podbiegu.