Dzień 1 października – Kala Pattar – do Dzonglha

Nocleg w Lodgy, w Gorak Shep okazał się najgorszym noclegiem na całej naszej wyprawie. Ja z Ewą w pokoju przynajmniej mieliśmy namiastkę okna – jakaś płytkę z białego tworzywa o wymiarach 30 x 50 cm. Prawdą jest, że hotelu **** tutaj nie ma a i takiego nie szukaliśmy.

Na ten dzień w planie był najwyższy punkt wyprawy – szczyt Kala Pattar (5550m.n.p.m). Wystartowaliśmy o godzinie 7.10. Na szczyt pierwszy dotarł Dominik, ja byłem trochę później ale i tak zajęło mi to tylko 1h 30min. Pogoda tego poranka była idealna więc i panorama ze szczytu również prezentowała się rewelacyjnie.

Mt Everest widoczny z Kala Pattar.

Panorama ze szczytu w kierunku Mt Everestu oraz Nuptse.

Wróbelek Himalajski?

Ponownie na naszych twarzach jawiły się tylko i wyłącznie uśmiechy.

Wracając do Gorak Shep już myśleliśmy nad dalszą drogą, gdyż w związku z tym że byliśmy dobrze zaaklimatyzowani czekała nas tego dnia jeszcze długa droga.

Plan był taki, żeby po dojściu do Lobuche wejść na trasę Trzech Przełęczy i skierować się do wioski Dzonglha (4830m.n.p.m). Następnego dnia czekała nas najtrudniejsza technicznie część wyprawy tj. przejście przez przełęcz Cho La (5330m.n.p.m) i wcześniej przez lodowiec – ale to opiszę w następnym dniu.

Do wioski Dzonglha dotarliśmy zmęczeni i wyjątkowo późno bo o godzinie 15.20. Poniżej, na zdjęciu widoczny nasz nocleg

oraz widok na jutrzejszą cel – przełęcz Cho La.

Dzień 2 października – Cho La Pass – do Tagnag

Poprzedniego dnia przeszliśmy więcej jak zwykle tutaj (w Himalajach). Wieczorem byliśmy bardziej zmęczeni co spowodowało, że doskonale spaliśmy – gdyby było trochę cieplej to byłoby perfekcyjnie. Rano, jak zwykle kawa, śniadanie i w drogę.

Po przebyciu kamienistej części podejścia zobaczyliśmy lodowiec, który prowadził na przełęcz. Najpierw trzymamy się lewej strony, widoczne nieliczne kopczyki. Później trzeba zejść na lodowiec. Lodowiec ten nie sprawia większych problemów ale nie ma wyraźnej ścieżki.

Idąc wyżej dochodzimy do miejsca, gdzie widać już przełęcz ale nie do końca widać jak na nią wejść. My poszliśmy lewą stroną – tak jak widać  zdjęciu poniżej. No i zdobyliśmy jedną z Trzech Przełęczy – Cho La Pass (5420m.n.p.m).

Zejście z przełączy okazało się również dość wymagające. Najpierw drobne i luźne kamienie a później ścieżka przez mękę – przez ogromne kamole.

I znowu do góry – uff. A stąd już tylko z górki.

Zdjęcie poniżej zrobiłem Dominikowi jak rozliczał się w restauracji. Różnica w wielkości jest widoczna gołym okiem. Tutaj, w górach większość tubylców tak właśnie wygląda.

No i nasz nocleg. Tutaj spotkaliśmy polkę mieszkającą na stałe w Niemczech, która opowiadała nam że organizowanie trekingów w himalajach jest jej sposobem na życie. Nic by w tym dziwnego nie było, gdyby nie dopytywała się mnie jak idzie się na przełęcz Cho La i jak tam wygląda. Poza tym z jej 8 osobowej grupy zostały już tylko 4 osoby z nią samą. Tragedia, jeśli jest więcej takich organizatorów trekingów i ktoś jeszcze za to płaci – czerwona kartka (albo lampka).

Dzień 3 października – do Gokyo

Tego dnia dnia nie mieliśmy dalekiej drogi przed sobą. W zasadzie to musieliśmy przejść przez największy lodowiec jaki znajduje się w rejonie Everestu i całym Parku Narodowym Sagarmatha – lodowiec Ngozumpa. Dojście do lodowca moim zdaniem nie jest bardzo dobrze widoczne. Po opuszczeniu wioski w pewnym momencie pojawia się „słup” usypany z kamieni – finger, gdzie trzeba skręcić w lewo kierując się na lodowiec. Jest tylko jedno zejście. Dodatkową wskazówką jest widoczna z oddali na krawędzi lodowca flaga. Dochodząc w okolice flagi dopiero tutaj widać na skale namalowany drogowskaz – to Gokyo.

Ten lodowiec jest naprawdę szeroki, moim zdaniem jakieś 800m. Przechodziliśmy przez niego dobre półtorej godziny.

Po wyjściu i przed zejściem do wioski Gokyo zrobiłem panoramę na jeden ze stawów, wioskę Gokyo oraz szczyt Gokyo Ri (5360m.n.p.m) – szczyt ten (po prawej) osiągniemy dnia następnego.

Nocleg, który tutaj mieliśmy był najlepszym miejscem do spędzenia dwóch nocy na całej trasie. Położenie (nad samym stawem), warunki noclegowe, jedzenie jak i sama Gospodyni (babcia ciesząca się, że wszystko zjadamy) – super (jak na warunki tutejsze). Odświeżyliśmy nasze ubranka.

A tutaj nasza bohaterka – najszczęśliwsza krowa na świecie. Chodziła sobie swobodnie po wiosce oraz często wystawała przed oknami dziennej sali naszej Lodgy patrząc co dzieje się w środku. Okazało się potem, że krówka dostaje jedzenie z kuchni.

Wieczorem w naszej ciepłej sali gromadzili się wszyscy a przez otwarte okno Gospodyni udawała, że odgania krowę.

Dzień 4 października – Gokyo Ri

Dzień wcześniej, po obliczeniu niezbędnego czasu na dojście do Lukli zdecydowaliśmy, że w Gokyo (4760m.n.p.m) zrobimy sobie wczasy. Dlatego spaliśmy tutaj dwie noce. Wejście na Gokyo Ri (5360m.n.p.m) zaplanowane było na poranek tego dnia. Mieliśmy zrobić to szybko i resztę dnia mieliśmy spędzić na leniuchowaniu (każdy po swojemu). Według przewodnika wejście i zejście ze szczytu powinno zająć jakieś 4 godziny, 600m przewyższenia. Ja i Dominik pokonaliśmy te trasę w 2 godziny. Na wejście potrzebowaliśmy 1 godzinę i 15 minut, a na zejście 45minut. Jak zwykle w tym czasie wykonałem z 80 zdjęć.

Zdjęcia ze szczytu.

Ekologiczne paliwo do piecyków – kupy jaków.

To nazywa się wolność zwierząt.