Rano wstaliśmy jak zwykle wcześnie i poszliśmy na kawę (niestety znowu rozpuszczalną) oraz śniadanie. Cel na dzisiaj wyznaczony to dojście do Dukhli (4620m.n.p.m) – daleko nie mamy, ale nie chcę ryzykować wystąpienia choroby wysokościowej (AMS) u kogokolwiek z nas. Przed wyjściem zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie z wyjątkowymi ludźmi – gospodarzami Lodgy.
Wychodząc z rana zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć na dolinę oraz bardzo fajną, klimatyczną wioskę Tengboche. Na zdjęciu poniżej po prawej stronie widoczny znany szczyt (ta mała kopka) Island Peak (6189m.n.p..m), który jest najłatwiejszym sześciotysięcznikiem możliwym do zdobycia dla turystów (z dodatkowym wyposażeniem oraz przewodnikiem).
Z samego rana na szlaku często widziało się ludzi idących jeden za drugim. Zdjęcie poniżej pokazuje jak wiele osób depcze w tym samym kierunku, a trzeba podkreślić, że nie jest to jeszcze sezon w pełni. Ciekawą sprawą jest też, że taki ruch jest tylko w godzinach wczesnoporannych. Gdzieś w okolicach godziny 13 ruch zamiera, a po godzinie 15 to żywego ducha nigdzie na szlaku się nie spotka – o tej godzinie wszyscy mieli już pozałatwiane miejsca do spania i poświęcali czas na relaks, czytanie książek, kontemplacje itp. W zasadzie po kilku dniach człowiek, który w normalnym codziennym życiu „pędzi” tutaj stopniowo wyhamowuje. Każdy z nas zmuszony zostaje przez naturę do „siedzenia”, przystosowania organizmu do życia na wyższych wysokościach (potrzeba aklimatyzacji). I tylko cisza, spokój, żadnego samochodu, telewizora, radia – tylko cisza -hm. No może za wyjątkiem turystów z chin, którzy jak nie są przywiązani do taśm produkcyjnych to nie wiedzą co mają z sobą zrobić i terkoczą non-stop, a jak nie gadają to wchodzą i wychodzą trzaskając drzwiami, ubierając i rozbierając kolejne warstwy ubrań – brr.
Idąc w kierunku naszego dzisiejszego celu warto było się też odwrócić – widoki były niezapomniane. Na zdjęciu poniżej widać piękną dolinę z wioską Petriche (poniżej po prawej) oraz jeden z ładniejszych szczytów, który towarzyszy nam już dłuższy czas Ama Dablam (6856m.n.p.m).
No a drogowskazy to moja oddzielna, ulubiona grupa zdjęć, jakie robię w trakcie naszych wyjazdów.
Pokonując dalej dolinę dochodzimy do, moim zdaniem nieistniejącej wioski Dusa. Wioska została zniszczona podczas trzęsienia ziemi w 2015 roku.
Jeszcze tylko mostek i już na miejscu – a tu na zegarze dopiero 10.15. Nie wiem jak to robimy, idziemy z nogi na nogę, robimy mnóstwo zdjęć, zachwycamy się okolicznościami przyrody, a i tak jesteśmy zawsze na miejscu przed grupami chińczyków, którzy wstają i wychodzą trzy godziny wcześniej od nas.
Wioska Dughla (lub Thukla) podobno, w nieodległej przeszłości została „porwana” przez wzburzoną rzekę. Wioska niestety niczym soecjalnym nas nie urzekła. Tutaj mieliśmy jeden z gorszych postojów. Spaliśmy w Kala Pattar Lodge – nie specjalnie polecamy. Wywoławcza cena za pokój była 500Rs ale ostatecznie Gospodyni puściła nam go za 200Rs – ale prosiła, żeby nie mówić innym turystom.
No cóż godzina wczesna więc po zakwaterowaniu się wyruszyliśmy na aklimatyzacyjne na wysokość 4950m.n.p.m. Wyznaczyliśmy docelowe wzgórze i wąską ścieżką poszliśmy, żeby posiedzieć w ciszy (oczywiście z aparatem). Poniżej widok na gigantyczny masyw Nuptse (7861m.n.p.m), który cały czas zasłania widok na Everest.
I nasz ulubiony szczyt Ama Dablam.
Relaks w ciszy przy ruinach jakiejś chatki.
A Dominik poszedł sobie trochę dalej.
Wracając do Dughli połączyliśmy się z odcinkiem trasy dnia następnego. Powyżej naszej dzisiejszej wioski znajduje się symboliczne cmentarzysko himalaistów, którzy stracili życie zdobywając najwyższy szczyt świata.
Jeden z nich przykuł naszą uwagę, a mianowicie czorten Roba Halla – przewodnika, którego historia przedstawiona została w znanym filmie Everest.