Dzień 27 września – Dingboche – Rest Day

Dzień 27 września spędziliśmy na aklimatyzacyjnym podejściu na Nangkartshang (5090m.n.p.m). Było to potrzebne, zwłaszcza dla nieobecnej wczoraj Nikol, która wraca do zdrowia.

Na tej wysokości każdy w mniejszym lub większym stopniu odczuwa zmianę wysokości.

Dzień 28 września – do Dukhla

Rano wstaliśmy jak zwykle wcześnie i poszliśmy na kawę (niestety znowu rozpuszczalną) oraz śniadanie. Cel na dzisiaj wyznaczony to dojście do Dukhli (4620m.n.p.m) – daleko nie mamy, ale nie chcę ryzykować wystąpienia choroby wysokościowej (AMS) u kogokolwiek z nas. Przed wyjściem zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie z wyjątkowymi ludźmi – gospodarzami Lodgy.

Wychodząc z rana zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć na dolinę oraz bardzo fajną, klimatyczną wioskę Tengboche. Na zdjęciu poniżej po prawej stronie widoczny znany szczyt (ta mała kopka) Island Peak (6189m.n.p..m), który jest najłatwiejszym sześciotysięcznikiem możliwym do zdobycia dla turystów (z dodatkowym wyposażeniem oraz przewodnikiem).

Z samego rana na szlaku często widziało się ludzi idących jeden za drugim. Zdjęcie poniżej pokazuje jak wiele osób depcze w tym samym kierunku, a trzeba podkreślić, że nie jest to jeszcze sezon w pełni. Ciekawą sprawą jest też, że taki ruch jest tylko w godzinach wczesnoporannych. Gdzieś w okolicach godziny 13 ruch zamiera, a po godzinie 15 to żywego ducha nigdzie na szlaku się nie spotka – o tej godzinie wszyscy mieli już pozałatwiane miejsca do spania i poświęcali czas na relaks, czytanie książek, kontemplacje itp. W zasadzie po kilku dniach człowiek, który w normalnym codziennym życiu „pędzi” tutaj stopniowo wyhamowuje. Każdy z nas zmuszony zostaje przez naturę do „siedzenia”, przystosowania organizmu do życia na wyższych wysokościach (potrzeba aklimatyzacji). I tylko cisza, spokój, żadnego samochodu, telewizora, radia – tylko cisza -hm. No może za wyjątkiem turystów z chin, którzy jak nie są przywiązani do taśm produkcyjnych to nie wiedzą co mają z sobą zrobić i terkoczą non-stop, a jak nie gadają to wchodzą i wychodzą trzaskając drzwiami, ubierając i rozbierając kolejne warstwy ubrań – brr.

Idąc w kierunku naszego dzisiejszego celu warto było się też odwrócić – widoki były niezapomniane. Na zdjęciu poniżej widać piękną dolinę z wioską Petriche (poniżej po prawej) oraz jeden z ładniejszych szczytów, który towarzyszy nam już dłuższy czas Ama Dablam (6856m.n.p.m).

No a drogowskazy to moja oddzielna, ulubiona grupa zdjęć, jakie robię w trakcie naszych wyjazdów.

Pokonując dalej dolinę dochodzimy do, moim zdaniem nieistniejącej wioski Dusa. Wioska została zniszczona podczas trzęsienia ziemi w 2015 roku.

Jeszcze tylko mostek i już na miejscu – a tu na zegarze dopiero 10.15. Nie wiem jak to robimy, idziemy z nogi na nogę, robimy mnóstwo zdjęć, zachwycamy się okolicznościami przyrody, a i tak jesteśmy zawsze na miejscu przed grupami chińczyków, którzy wstają i wychodzą trzy godziny wcześniej od nas.

Wioska Dughla (lub Thukla) podobno, w nieodległej przeszłości została „porwana” przez wzburzoną rzekę. Wioska niestety niczym soecjalnym nas nie urzekła. Tutaj mieliśmy jeden z gorszych postojów. Spaliśmy w Kala Pattar Lodge – nie specjalnie polecamy. Wywoławcza cena za pokój była 500Rs ale ostatecznie Gospodyni puściła nam go za 200Rs – ale prosiła, żeby nie mówić innym turystom.

No cóż godzina wczesna więc po zakwaterowaniu się wyruszyliśmy na aklimatyzacyjne na wysokość 4950m.n.p.m. Wyznaczyliśmy docelowe wzgórze i wąską ścieżką poszliśmy, żeby posiedzieć w ciszy (oczywiście z aparatem). Poniżej widok na gigantyczny masyw Nuptse (7861m.n.p.m), który cały czas zasłania widok na Everest.

I nasz ulubiony szczyt Ama Dablam.

Relaks w ciszy przy ruinach jakiejś chatki.

A Dominik poszedł sobie trochę dalej.

Wracając do Dughli połączyliśmy się z odcinkiem trasy dnia następnego. Powyżej naszej dzisiejszej wioski znajduje się symboliczne cmentarzysko himalaistów, którzy stracili życie zdobywając najwyższy szczyt świata.

Jeden z nich przykuł naszą uwagę, a mianowicie czorten Roba Halla – przewodnika, którego historia przedstawiona została w znanym filmie Everest.

Dzień 29 września – Do Lobuche

Poranek zimny, więc jak zwykle kawa, śniadanie i około 8:15 wymarsz. Dzisiaj do Lobuche (4930m.n.p.m). Świadomi, że pośpiech „to nie tutaj” szliśmy szlakiem rozglądając się dookoła podziwiając faunę i florę.

W trakcie marszu tego poranka miałem czas na wiele rzeczy, w tym na zrobienie wielu zdjęć włączając w to panoramy. Na zdjęciu poniżej na pierwszym planie widoczna nasza ścieżka, po prawej Nuptse, a po środku ładny biały „ząb” to Pumo Ri (7165m.n.p.m) – te białe widoczne szczyty znajdują się w okolicy Everestu.

Jak zwykle daleko nie było. Wioskę Lobuche zobaczyliśmy chwilę później. O godzinie 10:15 delektowaliśmy się „wspaniałą” kawą rozpuszczalną.

Ceny noclegów, tak jak napisano na tablicy przed wejściem do wioski nie negocjuje się. Wszystkie chyba były w tej samej cenie 700Rs – a może były też droższe? Nasze pokoje w każdym razie były po tyle ile napisano na tablicy.

Tutaj właśnie przekroczyliśmy granicę 5000m.

Po rozpakowani trzeba coś robić, wiec idziemy w kierunku Gorak Shep. W pewnym momencie, zgodnie ze znakami skręcamy na lewo do Włoskiej Stacji jakiegoś instytutu badającego warunki atmosferyczne w rejonie Everestu. Warto tutaj przyjść, gdyż Stacja ma ciekawy kształt Piramidy.

Odwracając się mamy widok na rewelacyjnie prezentującą się przełącz Kongma La (5535m.n.p.m), która jest pierwszą przełączą na trekingowej trasie przez Trzy Przełęcze. W rejonie Everestu, a precyzyjniej mówiąc w Narodowym Parku Sagarmatha są tylko trzy trasy trekingowe: do Everest BC (1), do Gokyo (2) oraz właśnie Trzy Przełęcze (3). Po przejściu tras (1), (2) i 1/3 z (3) muszę powiedzieć, że jeśli miałbym tutaj wrócić to właśnie na trasę Trzech Przełęczy. Moim zdaniem jest to najciekawsza i najbardziej wymagająca technicznie trasa.

Dzień 30 września – do Gorak Shep

Dzień 30 września zastał nas opadami śniegu – brr. Co będzie dalej jak tutaj tak zimno. Zjedliśmy spokojnie śniadanie i wiedząc, że jak zwykle nie mamy za daleko po prostu poczekaliśmy. W między czasie okazało się, że Gospodarz posiada Pulsoksymetr napalcowy pozwalający zmierzyć poziom tlenu we krwi. Z tabeli odczytałem, że na wysokości 5000m procentowa zawartość tlenu we krwi powinna zawierać się w granicach 75 – 80%. Teraz właśnie miało się okazać jak dobrze przystosowaliśmy się do wysokości. Wyniki uzyskane z pomiarów: Dominik – 91%, Janusz – 87%, Ewa – 85% i Nicole – 81%. Okazało się, że jesteśmy doskonale przystosowani co wzmocniło dodatkowo i tak silne morale grupy. Po drodze do Gorak Shep spotkaliśmy strażnika na koniu.

Niby było płasko i spokojnie, aż to nagle niewielki uskok (może 150 – 200m przewyższenia), na którym zrobiło się tłoczno i jakoś wszyscy strasznie się męczyli.

Ten odcinek okazał się mozolnym przeciskaniem się pomiędzy większymi lub mniejszymi kamieniami. Liczne zakosy dzieliliśmy z szerpami, turytami oraz jakami. Aż wreszcie wyłoniła się wioska Gorak Shep (5165m.n.p.m).

Na miejscu byliśmy około 10.20. Załatwiliśmy wyjątkowe „śliczne” pokoje (jeden nawet nie miał okna), rozpakowaliśmy się i ruszyliśmy do EverstBC.

Według przewodnika przejście z Gorak Shep do EBC i z powrotem trwa 6 godzin. My wyszliśmy o godzinie 11.00 a najważniejszy cel naszej całej wyprawy osiągnęliśmy o godzinie 12.30.

Dla mnie widok tego miejsca, o którym czytało się w książkach lub oglądało się w telewizji był zachwycający. Były łzy szczęścia i wzruszenia. Radości nie było końca. Zrobiliśmy chyba ze 150 zdjęć, każdy swoim aparatem i odwrót – do Gorak Shep.